niedziela, 13 października 2013

21. Spokój? Z tobą?



Alex’s Pov

-Idziesz do szkoły? – Ojciec chwycił marynarkę i przystając w holu czekał na moją odpowiedz.

-Tak. – Westchnęłam patrząc na niego zmęczonym wzrokiem.

-Jeśli chcesz możesz zostać.. – Uniósł jedną brew, poprawiając krawat. Patrząc na zegarek kiwnął ręką w moją stronę i wyszedł. Ze zrezygnowaniem maczałam łyżeczkę miodu w herbacie. Jesień za oknem wcale nie poprawiała mi humoru, mimo iż ogród zatopiony był w ciepłych kolorach spadających liści. Upiłam łyka gorącego napoju i naciągając rękawy na dłonie patrzyłam przez szklane drzwi na zmizerniałe róże. Brakowało mi go. Tego uśmiechu. Pełnych, wiśniowych ust i czekoladowego spojrzenia. Miałam nadzieję, że spotkam go na zajęciach. Tylko, dlatego jakaś siła pchała mnie na te 7 godzin do ostatniej ławki. Położyłam kubek na blacie i wyszłam jak zawsze naciskając tryb alarmowy. Ostatnio włączył się trzy razy przez paru reporterów. Wczorajszy pogrzeb powinien zakończyć te wpadki. Odpalając silnik białego cabrioleta przypomniałam sobie głośne chrypienie w aucie Justina. Kilka minut przepełnionych muzyką dolatującą z radia i wjechałam na parking pod budynkiem. Czerń, której nie nosiłam zbyt często mówiła sama za siebie. Zresztą spojrzenia innych też dawały o sobie znać. Szłam szybko szukając wzrokiem range rovera albo tego charakterystycznego chargera.. Nie dostrzegłam ani tego ani tego. Pierwsza lekcja przebiegła bez większych problemów. Nie musiałam dużo pisać, a ludzie zachowywali się w miarę normalnie. Siedziałam a mój wzrok był jakby za mgłą. Każde skrzypnięcie przypominające otwieranie drzwi budziło we mnie iskierkę nadziei, która gasła z minuty na minutę. Przez cały dzień snułam się po korytarzu jak cień lub duch oblany czernią. Jedynie Emily podeszła do mnie przed matmą i złożyła kondolencje, oferując też swoje towarzystwo w weekend. Powiedziałam, że zadzwonię, jeśli tylko coś postanowię. Odkręcając kurek w łazience oblałam twarz zimną wodą. Bez makijażu wyglądałam trochę jak trup, ale nie myślałam o tym wychodząc. Więc nie przyszedł. Wnioskując ze słów pani Lou wczoraj też się nie zjawił. Żadnego smsa. Nawet krótkiej wiadomości. Nic. Kompletnie wypompowana zjadłam trochę jogurtu z owocami leśnymi i chwytając książkę od historii owinęłam się kołdrą. Dwie godziny czytania w kółko tego samego.. Przy ostatnich zdaniach powieki odmówiły mi posłuszeństwa i zasnęłam z podręcznikiem przy głowie.

Dudnienie w szyby rozchodziło się po całym pokoju. Podniosłam się z łóżka czując jak ciuchy krępują każdy mój ruch. Trąc oczy weszłam do łazienki i nalewając daktylowego płynu do wanny czekałam aż napełni się gorącą wodą. Namydlając każdy centymetr ciała z dziwnym uczuciem spoglądałam na wewnętrzną stronę lewej ręki. Zamknęłam oczy spłukując szampon i obraz szatyna od razu rozlał mi się po głowie. Włosy miał zawsze delikatne.. nieziemsko miękkie w dotyku. Jego mięśnie i tatuaże budziły błysk w moich oczach. Wyglądał groznie, a gdy się złościł miałam wrażenie, że żyły wyjdą mu spod skóry i już nigdy nie wrócą na właściwe miejsce. Jego język sunący po wargach i światło odbijające się w nawilżonym naskórku. Ubierając się spojrzałam na zegarek. Zostało mi pół godziny do rozpoczęcia zajęć. Podchodząc do szafy patrzyłam na ubrania, które były podzielone kolorami. Jasne rzeczy odpadały, wzory też nie były odpowiednie. Nie miałam dużo bardzo ciemnych rzeczy. Zostały mi typowo jesienne kolory. Bordowa marynarka i zgniło zielona koszula nie były aż tak „nieprzyzwoite”. Wybrałabym którąś z czarnych sukienek gdyby nie ulewa. Nałożyłam trochę pudru i tuszu. Nie było mowy o kreskach ze względu na czas. Rozpuszczając włosy zeszłam do kuchni po parę mandarynek i chwytając za przezroczysty parasol zamknęłam drzwi. Tym razem nie rozglądałam się za charakterystycznym wozem. Uświadomiłam sobie, że zwyczajnie olał szkołę a ja jestem kompletną idiotką skoro mi na nim zależy. Siadając przy oknie chwyciłam w rękę ołówek i zaczęłam rysować zmyślną sukienkę na ostatniej stronie zeszytu. Dzięki Bogu miałam podzielną uwagę i nie musiałam wpatrywać się w Collinsa by wyłapywać najważniejsze informacje. Lekki hałas i szuranie butów sprawiło, że podniosłam wzrok znad pocieniowanej kartki. Aż za dobrze znałam te buty i specyficzny chód. Chłopak odsunął krzesło obok mnie i usiadł szepcząc coś pod nosem. Nie musiałam długo czekać, a mały świstek białego papieru wylądował tuż przy rysiku mojego ołówka.

Cześć. Jesteś na mnie zła?

Nie. Nie wiem.

Jak to nie wiesz?

Nie dawałeś znaku życia od kilku dni. Myślałam, że dałeś sobie już spokój.

Spokój? Z czym? Z tobą?

Tak.

Nie. Miałem sprawę do załatwienia. To wszystko.

Collins się patrzy.. jeśli chcesz kontynuować tę rozmowę bądź przy mojej szafce.

Będę.

Popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem, a po chwili wpatrywał się w tablicę z zaciśniętymi wargami. Patrzyłam na nie z boku i dostrzegłam duże rozcięcie. Cholera. Pobił kogoś? Moje zamyślenia trwałyby o wiele dłużej gdyby nie nauczyciel, który zakomunikował wyciągnięcie kartek.

-Kurwa. No chyba nie! – Justin przeklnął półgłosem rzucając Collinsowi jedno z tych spojrzeń przepełnionych wściekłością. Dał nam 5 rozbudowanych pytań i 15 minut na odpowiedz. Z trudem przypomniałam sobie te kilka rozdziałów czytanych wczoraj aż do zaśnięcia. Mimo małej dezorientacji odpowiedziałam na wszystkie pytania. Justin podpisał tylko kartkę i rzucił mu ją na biurko gardząco prychając. Przełknęłam ślinę. Nie chciałam by był w złym nastroju, miałam go zapytać o to, co robił w tamtych dniach. Wybierając książki na francuski kątem oka widziałam jak zbliża się do szafki. Gdy przechodził wszyscy usuwali mu się z drogi lub unikali jego ciemnych oczu.  Lewą ręką oparł się o drzwiczki zamykając je z trzaskiem. Parę osób się obejrzało, ale widząc jego sylwetkę od razu odwrócili wzrok zajmując się własnymi sprawami. Jego dłoń była nad moją głową, co sprawiało, że czułam się trochę osaczona. Patrząc na mnie szukał czegoś, czego właściwie chyba nie znalazł bo chwycił mój podbródek unosząc go do góry. Chcąc nie chcąc musiałam spojrzeć mu w oczy które przysłoniła ciemna mgła. Był wkurzony…

-Chciałam tylko zapytać y..co ci się stało w wargę? – Tak naprawdę wolałabym nic nie mówić, ale wiedziałam, że gdybym nie zrobiła pierwszego kroku on zapytałby o coś na co nie umiałabym znaleźć odpowiedzi. Justin natychmiast oblizał usta krzywiąc się nieco.

-Nie mogę ci powiedzieć. Poza tym co cię to interesuje?- Błysk w jego oczach nie wróżył dobrego zakończenia rozmowy.

-Martwię się o ciebie, ale jeśli uważasz to za kurewsko wkurwiające to może już sobie pójdę. – Zdenerwowana zrobiłam krok w lewą stronę. Poczułam dłoń ściskającą mnie w talii. Odwracając się odepchnęłam go, a po kilku sekundach usłyszałam głosny syk.

-Kurwa. – Trzymał się za rękę, jego zmarszczone czoło i rozchylone usta sprawiły, że coś uwięzło mi w gardle.

-Przepraszam. Ja nie wiedziałam. Ja..

-Spierdalaj. –Syknął. Wyłapując jego wzrok cholernie się przestraszyłam. Mordercza czerń zalała jego tęczówki a brwi ściągnęły się w jedną linię. Poprawiając książkę w dłoni ruszyłam szybkim krokiem znikając w tłumie wychodzących ludzi z klasy biologicznej. Co to miało być? Czy on sobie kurwa myśli że jestem jasnowidzem i domyśliłam się że przyjebali mu akurat tam? Żałosny sukinsyn. Spieprzył mi humor do końca dnia. Cieszyła mnie myśl, że dzisiaj środa. Nie musiałam go już oglądać. Przez następne cztery godziny, czułam jak złość krąży po całym moim ciele. Parkując w garażu z zadowoleniem stwierdziłam, że jeśli już nie pada, to będę mogła wieczorem pobiegać. Przynajmniej tak się odstresuje i zapomnę o tym bipolarnym skurwielu. Minęła 8pm kiedy zadzwonił telefon.

-Alex jestem w Atlancie. Przyjadę w piątek. Jutro przychodzi gosposia, więc zajmie się domem. Jakby co wyślij mi smsa. Pamiętaj kocham cię. – Jego zachrypnięty głos w zupełności mi wystarczył. Zostałam sama. Znowu. Nie miałam o to wielkich pretensji. W sumie od śmierci mamy było mi dziwnie przebywać z nim sam na sam. Nie miałam z nim żadnych tematów do rozmów prócz szkoły i tego, o co on mnie zapytał. Bałam się mówić czegoś, co by nam obojgu o niej przypomniało. Wkładając bordowe vansy, przez głowę przemknęły mi wydarzenia z domku na drzewie. Zmarszczyłam brwi na samą myśl, że prawie mu się oddałam. To było cholernie głupie.

-Widzisz? Mogę robić z tobą co chce mała. – Jego szept dźwięczał mi w głowie, przypominając jak łatwo mu uległam. Moje samozaparcie sięgnęło dna. Zamknęłam bramę i ruszyłam przed siebie ze słuchawkami na uszach. Biegłam już dobre 20 minut docierając do ostrego zakrętu. Zamykając oczy starałam się wyrównać oddech. Szarpnęło mną. Ktoś mocno złapał mnie od tyłu i przyciskał do siebie z taką siłą, że myślałam, iż zmiażdży mi żebra. Nie zdążyłam krzyknąć bo napastnik przyłożył mi coś do ust. Wierzgałam nogami i próbowałam się wyrwać dopóki mgła nie przysłoniła mi ciemnej ulicy. Łza popłynęła mi po policzku a ostatnie co poczułam to paraliżujący strach.

4 komentarze:

  1. Jeju co tu się stanie?!?! *-* Szkoda ze się w tedy pokłócili.. Dodawaj rozdziały częściej. Chociaż są dosyć często i mogłyby być albo częściej albo dłuższe..... I niech oni się w końcu przespia ze sobą... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany, jak dziwnie między nimi się zrobiło? I dlaczego Justin zachowuje się jak sukinsyn?! No co z nim nie tak?!
    Alex mu nic nie zrobiła a ten wielki foch. Pan i władca kurwa :P

    Ale końcówka mnie zaskoczyła! WTF?! Czy ktoś ją porwał?! :O

    @ameneris

    OdpowiedzUsuń
  3. Super! Czekam na następny ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń